Relacja: Editors, Kraków, 29.10.13r, Teatr Łaźnia Nowa

Kciuki w górę.
Gdy usłyszałem o koncercie Editors w Krakowie wiedziałem, że nie może mnie tam zabraknąć. Zespół, który zdobył moje serce w 2007 roku za sprawą "The Racing Rats" szybko stał się jednym z ulubionych. Od czasu wydania mojego ukochanego "An End Has a Start" uważnie śledzę ich każdy muzyczny ruch. 29 października zagościli w Teatrze Łaźnia Nowa, by promować swój najnowszy krążek - "The Weight of Your Love".
Pod Teatrem Łaźnia Nowa pojawiłem się około godziny 16:00 i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to bardzo mała liczba oczekujących (ok. 10 osób). Tłum zaczął gęstnieć mniej więcej pół godziny przed otwarciem bram. O 17:30 otworzyły się drzwi do przedsionka, gdzie musieliśmy czekać dodatkowe pół godziny. W końcu, tuż przed osiemnastą nadeszła oczekiwana chwila - mogliśmy wejść, a właściwie wbiec na salę. Udało mi się zająć całkiem niezłe miejsce w okolicy środkowych barierek, w otoczeniu sympatycznego towarzystwa. Tuż przed 19 na scenie zrobiło się zielono, w powietrzu unosił się dym, a z głośników można było usłyszeć "Brennisteinn" Sigur Rós. Wróciły wspomnienia z Warszawy, a ja wiedziałem, że to musi być udany wieczór.
Tuż po utworze Islandczyków na scenę wkroczył zespół Balthazar. Przyznam się, że kilka utworów w wersji studyjnej, jakie przesłuchałem przed koncertem, nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Dziś mogę napisać, że to najlepszy support, jaki widziałem do tej pory. Grupa świetnie prezentuje się na żywo, a przesłuchane po koncercie utwory zyskały na swojej wartości. Kapitalnie zabrzmiało "Fifteen Floors", od panów wokalistów bije spora charyzma, a uroku grupie dodaje prześliczna skrzypaczka. Belgowie swój występ zakończyli "Blood Like Wine", co tylko dopełniło bardzo dobre wrażenie, jakie po sobie zostawili.
Po kilkunastominutowym oczekiwaniu na scenę wkroczyła główna gwiazda wieczoru - grupa Editors. Zaczęli słodko, tak jak zawsze od przynajmniej roku, od "Sugar". Na twarzy Toma można było dostrzec bardzo bogatą paletę emocji, a był to dopiero początek koncertu. Później starsze "Someone Says", a następnie hity z drugiej płyty - "Smokers Outside the Hospital Doors" i "Bones". Kapitalnie wypadło "Eat Raw Meat = Blood Drool". Moim zdaniem to jedno z najlepszych wykonań koncertowych, jakie dane mi było widzieć w tym roku. Nie wiem jak to wyglądało z tyłu, czy na środku sali, ale publiczność w pierwszych rzędach dawała z siebie wszystko. Wspólnie odśpiewane przeboje z najnowszej płyty: "Formaldehyde" i przede wszystkim "A Ton of Love" to bez wątpienia jedne z najjaśniejszych momentów koncertu. Szczególnie ten drugi utwór zapadł mi w pamięć i ciągle po głowie chodzi powtarzane "Desire! Desire!". Lekko zmieniona wersja "Like Treasure" prezentowała się znakomicie. Widać, że panowie nie boją się odchodzić od schematów i ciągle w swojej muzyce szukają czegoś nowego, lepszego. Szaleństwo na "An End Has a Start" było nie do opisania, a na akustycznej wersji "The Phone Book" miałem ciarki. To fantastyczne jak muzyka działa na człowieka - na scenie dwóch ludzi z gitarą, fantastyczny wokal, a w sercach setek ludzi ciepło, na rękach gęsia skórka, w oczach niektórych - łzy. 
 Pierwszą część zakończyło hymnowe "Honesty", czyli jeden z moich ulubionych utworów z ostatniej płyty, które również kapitalnie prezentowało się na żywo. Zagrane na bis "Bricks and Mortar" przygotowało publiczność na prawdziwą eksplozję jaką były zmieniona wersja "Nothing", która po prostu powaliła na kolana oraz finałowe "Papillon". Kapitalny koncert. Chłopaki są w świetnej formie, być może u szczytu swojej kariery. Nie ma słów, które mogłyby opisać charyzmę Toma Smitha - każdy jego ruch sceniczny, każdy uśmiech, taniec udowadnia, że czerpie radość z tego, co robi. Russell, podobnie jak reszta zespołu, bardzo często pokazywał kciuk w górę, bo publiczność naprawdę się spisała (a szczególnie okolice lewych i środkowych barierek). Ten gest powtarzał się chyba przez cały koncert i z pewnością na dłużej zostanie w mojej pamięci.  Jeżeli ktoś miał wątpliwości jak grupa prezentuje się po odejściu Chrisa Urbanowicza, to po tym występie na pewno ich się pozbył. Elliot i Justin godnie go zastąpili, wnosząc do grupy coś nowego i świeżego.
Setlista wymarzona - nie zabrakło największych przebojów, a utwory z "The Weight of Your Love" prezentowały się znakomicie. Mam nadzieję, że to nie ostatni koncert Editors w Polsce. Na kolejny wybiorę się z wielką przyjemnością.

Relacja: Editors, Kraków, 29.10.13r, Teatr Łaźnia Nowa Relacja: Editors, Kraków, 29.10.13r, Teatr Łaźnia Nowa Reviewed by michal91d on 30.10.13 Rating: 5

2 komentarze

  1. oooj taak... Zgadzam się z każdym powyższym słowem! Dla mnie też "Like Treasure" i "Eat Raw Meat" to ogromnie pozytywne zaskoczenie, a już piosenki z nowej płyty nabierają zupełnie innego znaczenia i kształtu po tym koncercie - wcześniej podchodziłam do nich sceptycznie, bo jestem nieodwracalnie uzależniona od "An End Has A Start", a teraz nie mogę się oderwać :) ech... niesamowite, niezapomniane, przepiękne wydarzenie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam okazję być na ich koncercie w Poznaniu i chętnie wybrałabym się jeszcze raz. Niesamowity wieczór.

    OdpowiedzUsuń