Relacja: Koncert Selah Sue - Kraków, 12.12.12r.
Artystka niejednego przeboju.
Jeszcze dwa tygodnie temu nie sądziłem, że 12 dzień grudnia upłynie mi
pod znakiem koncertu. Ba, nawet w ubiegły piątek nie wiedziałem czy
będzie mi dane obejrzeć Selah Sue. W sobotę okazało się, że
wygrałem bilet w jednym z konkursów, w którym zadaniem było
zaprojektowanie alternatywnej okładki debiutanckiej płyty artystki. Tak
oto pojawiłem się w Klubie Studio - po raz pierwszy odkąd zacząłem
studia w Krakowie.
Przez ostatnie dni po kilka razy pod rząd przesłuchiwałem debiutancki krążek Selah Sue, przyswajając sobie teksty bardziej i mniej znanych piosenek. Zasugerowany słowami znajomego, obecnego na koncercie Garbage, aby stać przy barierkach wybrałem się pod klub już o godzinie 16. Po kilkunastominutowym spacerze byłem już na miejscu. Co się okazało? Byłem pierwszy. Pod klubem pusto, cicho i zimno. Po ok. 20 minutach była nas już dwójka. Kolejne osoby pojawiały się po 17. Robiło się coraz zimniej, a czekanie stawało się mniej przyjemne W międzyczasie do klubu wchodziły różne (jak się później okazało - ważne) osoby, ale my musieliśmy stać i czekać. Dzięki temu rozszyfrowaliśmy ponad 4 hasła pozwalające na otwarcie drzwi - takie odpowiedniki "Sezamie, otwórz się".
Przez ostatnie dni po kilka razy pod rząd przesłuchiwałem debiutancki krążek Selah Sue, przyswajając sobie teksty bardziej i mniej znanych piosenek. Zasugerowany słowami znajomego, obecnego na koncercie Garbage, aby stać przy barierkach wybrałem się pod klub już o godzinie 16. Po kilkunastominutowym spacerze byłem już na miejscu. Co się okazało? Byłem pierwszy. Pod klubem pusto, cicho i zimno. Po ok. 20 minutach była nas już dwójka. Kolejne osoby pojawiały się po 17. Robiło się coraz zimniej, a czekanie stawało się mniej przyjemne W międzyczasie do klubu wchodziły różne (jak się później okazało - ważne) osoby, ale my musieliśmy stać i czekać. Dzięki temu rozszyfrowaliśmy ponad 4 hasła pozwalające na otwarcie drzwi - takie odpowiedniki "Sezamie, otwórz się".
Kiedy opowiadałem znajomym, że wybieram się na koncert Selah Sue, wielu nie wiedziało o kim mówię. Kilku z nich skojarzyło artystkę dopiero, gdy powiedziałem, że śpiewa w piosence Kinder Bueno, ale zdarzyło się też kilku, którzy na tę wskazówkę reagowali mniej więcej w taki sposób: "nie oglądam telewizji"...
Wreszcie po 18:30 dane nam było wejść do środka, a dokładniej do przedsionka sali koncertowej, gdzie panie częstowały TYMI batonikami (tak, tymi). Znów oczekiwanie - tym razem aż wpuszczą nas na salę. W międzyczasie, w zamian za zapisanie się do newslettera Good Music Productions dostałem plakat, o którym więcej w dalszej części tekstu.
Wreszcie, tuż przed 19 weszliśmy do środka. Bez problemu udało mi się zająć miejsce przy barierkach, prawie na wprost wokalistki.
O 19:30 na scenę wyszedł support - Holly Blue. Jedyne co z niego zapamiętałem to fakt, że mieli ładne piosenki, ale niestety nie potrafili nas rozgrzać po staniu na kilkustopniowym mrozie. Było po prostu nudno. Najlepiej opisuje to zachowanie ochroniarza, który co chwilę ziewał i przekomarzał się ze swoim kolegą. Utwory były niezłe, śpiewane po angielsku, z dobrym wokalem, ale bez iskry, bez energii, który powinien mieć support rozgrzewający publiczność przed gwiazdą wieczoru, jaką była Selah Sue.
Wreszcie po 18:30 dane nam było wejść do środka, a dokładniej do przedsionka sali koncertowej, gdzie panie częstowały TYMI batonikami (tak, tymi). Znów oczekiwanie - tym razem aż wpuszczą nas na salę. W międzyczasie, w zamian za zapisanie się do newslettera Good Music Productions dostałem plakat, o którym więcej w dalszej części tekstu.
Wreszcie, tuż przed 19 weszliśmy do środka. Bez problemu udało mi się zająć miejsce przy barierkach, prawie na wprost wokalistki.
O 19:30 na scenę wyszedł support - Holly Blue. Jedyne co z niego zapamiętałem to fakt, że mieli ładne piosenki, ale niestety nie potrafili nas rozgrzać po staniu na kilkustopniowym mrozie. Było po prostu nudno. Najlepiej opisuje to zachowanie ochroniarza, który co chwilę ziewał i przekomarzał się ze swoim kolegą. Utwory były niezłe, śpiewane po angielsku, z dobrym wokalem, ale bez iskry, bez energii, który powinien mieć support rozgrzewający publiczność przed gwiazdą wieczoru, jaką była Selah Sue.
Belgijka na scenę wkroczyła prawie punktualnie, zgodnie z rozpiską, tuż
po 20:30. Zaczęła bardzo spokojnie. Koncert
rozpoczął się spokojnie, od "Summertime" i
"Mommy", który artystka napisała specjalnie dla swojej mamy. To był moment, w którym w oczach co bardziej wrażliwych osób mogły pojawić się łzy. Publiczność ożywiła się,
gdy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki "Black Part Love". Zostałem pochłonięty przez wydarzenia na scenie, a do uszu zaczęła
napływać elektryzująca mieszanka soulu, funku, reggae i popu.
Selah wyglądała tego wieczoru olśniewająco. Widać było, że daje z siebie wszystko. Często wdawała się w dyskusje z publicznością, przewrotnie pytając co chcielibyśmy usłyszeć czy też podkreślając miłość do Krakowa i Polski. Uroczo uśmiechnęła się, gdy na pytanie o następny utwór, ktoś z tłumu odpowiedział "Will you marry me?". Podczas niektórych utworów, gdy jej towarzysze prezentowali swoje umiejętności, ona zamykała oczy i wczuwała się w muzykę. Tym stanem zaraziła publikę, którą zaczarowała swoim lekko zachrypniętym i charakterystycznym wokalem. Po dwóch utworach z "Rarities" przyszła pora na TEN utwór. Wydawało mi się, że klub w tym momencie oszalał. "This World" zabrzmiało rewelacyjnie, a artystka mogła czuć wsparcie publiczności, która tekst znała na pamięć i chóralnie odśpiewała całość utworu. Później przyszła pora na kolejne przeboje z debiutanckiej płyty. Nie zabrakło "Raggamuffin", "Peace of Mind" czy mojego ulubionego "Crazy Vibes". Selah szalała na scenie, często podchodziła tuż przed nas, nawiązywała kontakt wzrokowy, odmachiwała, a na jej twarzy wciąż gościł uśmiech. Potrafiła sprawić, że utwory z "Rarities", czyli dodatku do podstawowego wydania płyty, zabrzmiały naprawdę dobrze. W tej kategorii zwycięzcą wydaje się chyba "On the Run". Pierwszą część koncertu, o ile dobrze pamiętam, zakończyło "Crazy Sufferin Style", które idealnie podsumowywało to, co dotychczas zdarzyło się na niewielkiej scenie krakowskiego klubu.
Selah wyglądała tego wieczoru olśniewająco. Widać było, że daje z siebie wszystko. Często wdawała się w dyskusje z publicznością, przewrotnie pytając co chcielibyśmy usłyszeć czy też podkreślając miłość do Krakowa i Polski. Uroczo uśmiechnęła się, gdy na pytanie o następny utwór, ktoś z tłumu odpowiedział "Will you marry me?". Podczas niektórych utworów, gdy jej towarzysze prezentowali swoje umiejętności, ona zamykała oczy i wczuwała się w muzykę. Tym stanem zaraziła publikę, którą zaczarowała swoim lekko zachrypniętym i charakterystycznym wokalem. Po dwóch utworach z "Rarities" przyszła pora na TEN utwór. Wydawało mi się, że klub w tym momencie oszalał. "This World" zabrzmiało rewelacyjnie, a artystka mogła czuć wsparcie publiczności, która tekst znała na pamięć i chóralnie odśpiewała całość utworu. Później przyszła pora na kolejne przeboje z debiutanckiej płyty. Nie zabrakło "Raggamuffin", "Peace of Mind" czy mojego ulubionego "Crazy Vibes". Selah szalała na scenie, często podchodziła tuż przed nas, nawiązywała kontakt wzrokowy, odmachiwała, a na jej twarzy wciąż gościł uśmiech. Potrafiła sprawić, że utwory z "Rarities", czyli dodatku do podstawowego wydania płyty, zabrzmiały naprawdę dobrze. W tej kategorii zwycięzcą wydaje się chyba "On the Run". Pierwszą część koncertu, o ile dobrze pamiętam, zakończyło "Crazy Sufferin Style", które idealnie podsumowywało to, co dotychczas zdarzyło się na niewielkiej scenie krakowskiego klubu.
Na bis usłyszeliśmy tylko jeden utwór - hipnotyzujące "All I Need from You". Przez to można było odczuć mały niedosyt, bo te półtorej godziny zleciało niesamowicie szybko.
Po koncercie Belgijka podpisywała płyty oraz plakaty. Po 20 minutach czekania w wielkim ścisku udało mi się jednak dostać do artystki i otrzymać cenny autograf.
Selah Sue udowodniła, że nie jest artystką jednego przeboju. Potrafiła zainteresować publiczność swoją twórczością, porwać tłumy przy większości utworów. Swoim lekko zadziornym, ale i uroczym uśmiechem wzbudza niemałą sympatię. Widać, że posiada niesamowitą sceniczną charyzmę, która sprawia, że przenosi publiczność do jej własnego muzycznego świata.
Po koncercie Belgijka podpisywała płyty oraz plakaty. Po 20 minutach czekania w wielkim ścisku udało mi się jednak dostać do artystki i otrzymać cenny autograf.
Selah Sue udowodniła, że nie jest artystką jednego przeboju. Potrafiła zainteresować publiczność swoją twórczością, porwać tłumy przy większości utworów. Swoim lekko zadziornym, ale i uroczym uśmiechem wzbudza niemałą sympatię. Widać, że posiada niesamowitą sceniczną charyzmę, która sprawia, że przenosi publiczność do jej własnego muzycznego świata.
Relacja: Koncert Selah Sue - Kraków, 12.12.12r.
Reviewed by michal91d
on
13.12.12
Rating:
Komentarze