Z zespołem czy solo? [Część 2]

W drugiej części cyklu "Z zespołem czy solo?" chciałbym przybliżyć Wam sylwetki artystów, którzy nie tylko wydali swoje solowe płyty, ale oprócz działalności w macierzystym zespole, pracowali również nad pobocznymi projektami. Tych najbardziej znanych pracoholików zostawię sobie na inną okazję, a dziś chciałbym odkryć przed Wami czwórkę wyjątkowych artystów, których poboczne projekty są prawie nieznane lub nie osiągnęły takiego sukcesu jak ich pozostała działalność muzyczna.
I znów zachęcam Was do wyrażania swojej opinii. Czy wolicie ich twórczość z zespołem czy może jednak solo?

Brett Anderson (Suede)
Brytyjska grupa Suede to bez wątpienia jeden z najważniejszych przedstawicieli britpopu. Na jej czele stoi charyzmatyczny wokalista o intrygującym głosie - Brett Anderson, który po rozpadzie grupy w 2003 roku wkroczył na nową ścieżkę swojej kariery. Początkowo udzielał się w grupie The Tears, którą stworzył ze swoim przyjacielem z grupy - Bernardem Butlerem. Wydany przez nią krążek "Here Come the Tears", z którego pochodził singiel "Refugees", zyskał uznanie krytyków i zadebiutował na 15. miejscu brytyjskiej listy albumów. Zupełną zmianę stylu przyniósł pierwszy solowy album artysty, który ukazał się w 2007 roku. Przepełniony balladowymi utworami krążek nie odniósł wielkiego sukcesu, podobnie jak wydany rok później (początkowo na USB jako prezent dla fanów, którzy kupili bilet na koncert artysty) album "Wilderness" oraz dwa następne: "Slow Attack" i "Black Rainbows". W 2010 roku wrócił do koncertowania z Suede, co zaowocowało wydaną w 2013 roku płytą "Bloodsports". Obecnie grupa pracuje nad nowym materiałem i efekty tych prac mamy poznać prawdopodobnie w tym roku.



Jónsi (Sigur Rós)
W jednym z artykułów w polskiej prasie przeczytałem nie tak dawno, że grupę Sigur Rós można określać jako Pink Floyd naszych czasów, bo dawno żaden zespół nie był tak charakterystyczny, zarazem ciągle utrzymując swój wysoki poziom muzyczny. I... chyba coś w tym jest. Na czele tej islandzkiej formacji stoi Jón Þór Birgisson znany jako Jónsi. Pozwólcie mi, że ominę zachwyty nad twórczością jego macierzystego zespołu (bo zajęłyby pewnie o tyle), więc od razu zajmę się innymi muzycznymi projektami artysty. W 2009 roku, po premierze "Með suð í eyrum við spilum endalaust" Jónsi wraz z Alexem Somersem jako Jónsi & Alex stworzyli cudowny ambientowy album "Riceboy Sleeps". Był on bardziej eksperymentalny i wyciszony w porównaniu nawet do pierwszych płyt Sigur Rós. Jednak prawdziwą bombę dostaliśmy w 2010 roku wraz z premierą pierwszego solowego albumu Islandczyka - "Go". Pierwszą niespodzianką był fakt, że na wydawnictwie znajdą się utwory śpiewane w języku angielskim, co Sigur Rós zdarzyło się wcześniej tylko raz - w przypadku kompozycji "All Alright". Drugą niespodzianką była już sama zawartość albumu - popowa, radosna, choć wciąż eksperymentalna. Od tego czasu Jónsi wrócił do koncertowania i nagrywania płyt ze swoją macierzystą formacją, choć znajdował również czas na tworzenie soundtracków: do filmów Kupiliśmy zoo i Jak wytresować smoka 2 oraz serialu Manhattan.



Kelly Jones (Stereophonics)
Mało kto wie, że lider Stereophonics ma na swoim koncie jeden solowy album. Krążek "Only the Names Have Been Changed" powstał przy okazji prac nad płytą "Pull the Pin" Stereophonics. Kelly uznał, że ten materiał jest tak dobry, że po drobnym dopieszczeniu może ukazać się na osobnym wydawnictwie. Dzięki temu dostaliśmy 10 utworów, których tytuły odnoszą się do kobiecych imion, a na każdy z nich oparty jest głównie na brzmieniu gitary i wokalu Kelly'ego. Nie ma tutaj przesadnych aranżacji, a tylko od czasu do czasu możemy usłyszeć delikatne dźwięki skrzypiec. Album intymny i osobisty, którego brzmienie docenią przede wszystkim fani głosu Walijczyka.



Richard Ashcroft (The Verve)
Jeśli zapytacie mnie, na czyją płytę najbardziej czekam w 2015 (w 2016, w 2017 itd.) roku, to odpowiedź będzie tylko jedna: Richarda Ashcrofta. Chciał zostać piłkarzem, a został jedną z największych ikon brytyjskiej muzyki lat 90.. Lider The Verve i niezwykle charyzmatyczny człowiek, doceniany przez największe gwiazdy światowej muzyki. Chyba nikt nie spodziewał się, że po wielkim sukcesie albumu "Urban Hymns" grupa The Verve przestanie istnieć. Richard Ashcroft był wtedy "na fali". Postanowił wykorzystać szansę, jaką dał mu los i już w 2000 roku wydał swój pierwszy debiutancki album "Alone with Everybody", na którym można było znaleźć przebój "A Song for the Lovers". Krążek bogaty głównie w pop-rockowe ballady spotkał się z mieszaną reakcją krytyków, choć zadebiutował na 1. miejscu brytyjskiej listy albumów. Na kolejną płytę artysty wystarczyło czekać dwa lata, bo już w 2002 roku światło dzienne ujrzało "Human Conditions", a 2005 rok przyniósł kolejne wydawnictwo - "Keys to the World". Każda z tych płyt odniosła komercyjny sukces oraz nawiązywała do łagodniejszego brzmienia macierzystej formacji Brytyjczyka, nie stroniąc jednak od ballad, popowych i soulowych aranżacji. Zaskoczenie miało nadejść dopiero w 2010 roku za sprawą nowego projektu - RPA & The United Nations of Sound. Bogatym aranżacjom oraz nowoczesnemu brzmieniu towarzyszyła wyraźna inspiracja amerykańską muzyką, znacznie odbiegająca od dokonań The Verve, co niekoniecznie podobało się fanom twórczości artysty. Od kilku lat pojawiają się pogłoski, że Richard siedzi w studiu i nagrywa, a ja od kilku lat wciąż czekam...



Źródło zdjęcia: https://www.youtube.com/watch?v=6vY9VarLrQc
Z zespołem czy solo? [Część 2] Z zespołem czy solo? [Część 2] Reviewed by michal91d on 15.4.15 Rating: 5

Brak komentarzy